Monday, February 11, 2008

Dobre maniery

Pewnego razu w metrze rozmyślałem sobie na temat dobrych manier. Terminem savoir vivre przyjęło się określać zbiór zasad kierujących postępowaniem osób kulturalnych, bądź też aspirujących do tego miana. Skoro dobre maniery określa się terminem francuskim, to znaczy, iż nad Sekwaną kulturalne zachowanie jest (albo raczej było) postrzegane o wiele bardziej rygorystycznie niż gdzie indziej.

Naszło mnie na takie oto rozmyślania za sprawą pewnej darmowej gazetki rozdawanej przy wejściu do paryskiego metra (poza tym w porannym ścisku na ogół nie mam nic innego do roboty niż myśleć o niebieskich migdałach). W gazetce był mały quiz zatytułowany "czy znasz dobre maniery". Po przeczytaniu kilku pytań i przejrzeniu odpowiedzi okazało się, że na dobrych manierach nie znam się wcale a wcale. Zacząłem sobie zatem dumać nad rygorem zasad savoir vivru. Po chwili do głosu doszła moja złośliwość i oto wyobraziłem sobie wizytę takiego certyfikowanego prostaczka u pary kulturalnych i oświeconych gospodarzy. Wizytę pełną z masą gaf i potknięć.

Bycie punktualnym nie wymaga ujmowania w reguły. To jest na tyle oczywiste jak utrzymywanie higieny osobistej i nie zakładanie majtek przez głowę. Tak więc u gospodarzy zjawiam się punktualnie i elegancko ubrany. Łamanie zasad zaczynam od momentu powitania. Przy wejściu wręczam panu gospodarzowi butelkę wina ("Nie należy dawać wina w prezencie. Taki podarek to sugestia, że gospodarz nie potrafi samemu podać gościom dobrego wina"). Na prezent najlepiej wybrać zeszłoroczne Beaujolais Nouveau. Przy okazji można błysnąć dowcipem, że skoro to zeszłoroczne wino, to już nie nouveau. He he he... W tym momencie napawamy się zakłopotaną i zaskoczoną miną gospodarza, po czym szybko dajemy pani domu wielki bukiet kwiatów ("Kwiaty są dobrym podarkiem, należy jednak dostarczyć je przez posłańca na pół godziny przed przybyciem. Przynoszenie kwiatów ze sobą, oznacza, że gospodarze muszą tracić czas na szukanie wazonu i odpowiednie aranżowanie ustawienia kwiatów, zamiast zająć się gośćmi.")

Szybko siadam przy stole i rzucam okiem na sztućce. Widelce zapewne leżą ząbkami do dołu ("Tak ułożone widelce to sygnał dla gości, że obrus został wyczyszczony specjalnie na ich przyjście. Poza tym widelec położony ząbkami do góry prezentuje się agresywnie.") Korzystając z kilku chwil, gdy gospodarze latają za wazonem do kwiatów szybko odwracam widelce ząbkami do góry. Gdy na stole pojawi się już wazon z kwiatami wskazuję palcem na wyszczerzone zęby dużego widelca i rzucam od niechcenia -- Widzę, że oszczędzamy na pralni. No cóż, rozumiem, rozumiem.

Zapewne dla ukrycia swojego rosnącego zakłopotania i narastającej irytacji gospodarz poda aperitif. Korzystam i z tej okazji do palnięcia gafy. Wznoszę toast trącając głośno kieliszki gospodarzy ("Nie wolno trącać się kieliszkami. Jakikolwiek hałas jest niekulturalny!").

A potem hulaj dusza! Pamiętając o świętej, naczelnej, podstawowej zasadzie dobrego wychowania zaczynam od lekkich gaf, powiedzmy od losowego doboru sztućców. Po chwili kroję pasztet nożem do głównego dania, a w zupie wiosłuję łyżką do deseru. Do tego opieram łokcie na stole. Z czasem pozwalam sobie na więcej. Serwetkę wciskam za kołnierzyk, jem tylko widelcem trzymanym w prawej ręce. Na koniec idę na całość. Jem palcami, niektóre kawałki jedzenia (np. krewetki albo winogrona) podrzucam wysoko, łapiąc je spadające w usta niczym koszykarz. Cały czas wznoszę głośne toasty ("No to siup w ten głupi dziób!" albo "No to po szklanie i na rusztowanie") trącając kieliszki gospodarzy. Po spełnieniu kilku toastów (do dna!) rozbijam z pasją kilka kieliszków o podłogę. Cały czas obserwuję moich biednych gospodarzy jak dotrzymują mi kroku w gafach jedząc palcami, rzucając winogronami i tłukąc swoje kieliszki. Przecież za nic nie złamią najświętszej zasady dobrego wychowania ("Jeśli ktoś w towarzystwie w jakiś sposób łamie zasady savoir vivru, należy starać się naśladować zachowanie tej osoby, łamiąc te zasady w taki sam sposób. Zachowanie zgodne z regułami savoir vivru w obliczu łamania tych zasad, może być odebrane, jako wypomnienie nieznajomości dobrych manier, a przecież najbardziej niekulturalne jest wypomnienie innym braku kultury.")

Friday, February 1, 2008

Tłusty czwartek, tłusty...

Przyszedł Tłusty Czwartek. Skoro tak, to nie ma rady -- trzeba coś z tym zrobić. Nie wypada nie uczcić takiego dnia. W końcu to jedyna w swoim rodzaju okazja, aby najeść się łakoci a ewentualne wyrzuty sumienia zatuszować przywiązaniem do tradycji. Świetnie.

Z samego rana umówiłem się z kolegą na obiad. Kolega (też Polak) ze zrozumieniem podszedł do sprawy Tłustego Czwartku i ochoczo poparł wniosek o czynne podtrzymywanie tradycji. Postanowiliśmy zjeść obiad w małym lokalnym bistro, a wracając obkupić się ciastkami w cukierni. Plan było prosty. Po drodze do bistro zerknęliśmy na wystawę cukierni -- ciasta są. Było nawet kilka "pączkopodobnych".

Niestety na drodze do pełnej realizacji planu stanął nam obiad w bistro. Nieco nierozważnie wzięliśmy sobie po przystawce a na główne danie tartiflette. Zjedliśmy przystawki (niezłe) a na główne przyniesiono nam coś takiego:

Tłuste, słoninowate kawałki boczku, pływające w gęsto-smoliście stopionym ciężkim serze. W tak przygotowanym oceanie cholesterolu można było dostrzec jeszcze bryłki ziemniaków i krążki cebuli. Słowem - nie było to najwybitniejsze tartiflette, za to wielkie, ciężkie i tłuste, że ho ho! W połowie dania skapitulowaliśmy. Przez aklamację uznaliśmy, że tak wybitnie tłuste danie znakomicie nadawało się na uczczenie tłustego czwartku.

I byłby to dla mnie koniec Tłustego Czwartku gdyby nie mała cukiernia niedaleko domu. Wracając rzuciłem na nią okiem – była otwarta, w środku nie było kolejki i na dodatek mieli przygotowanych kilka „wyrobów pączkopodobnych”! Te substytuty pączka klasycznego kupiłem chyba tylko przez wzgląd na stary zwyczaj. Pocieszyłem się wielgaśną eklerką i wesołą tartelette z kwaskowatym musem cytrynowym. Do tego łyczek pełnego, słodkiego wina. Pyyyycha! Co Tłusty czwartek, to Tłusty Czwartek!


Jeśli idzie o „pączkopodobnego” to niestety okazał się być tak mierny, na jakiego wyglądał. Ech…