Friday, February 1, 2008

Tłusty czwartek, tłusty...

Przyszedł Tłusty Czwartek. Skoro tak, to nie ma rady -- trzeba coś z tym zrobić. Nie wypada nie uczcić takiego dnia. W końcu to jedyna w swoim rodzaju okazja, aby najeść się łakoci a ewentualne wyrzuty sumienia zatuszować przywiązaniem do tradycji. Świetnie.

Z samego rana umówiłem się z kolegą na obiad. Kolega (też Polak) ze zrozumieniem podszedł do sprawy Tłustego Czwartku i ochoczo poparł wniosek o czynne podtrzymywanie tradycji. Postanowiliśmy zjeść obiad w małym lokalnym bistro, a wracając obkupić się ciastkami w cukierni. Plan było prosty. Po drodze do bistro zerknęliśmy na wystawę cukierni -- ciasta są. Było nawet kilka "pączkopodobnych".

Niestety na drodze do pełnej realizacji planu stanął nam obiad w bistro. Nieco nierozważnie wzięliśmy sobie po przystawce a na główne danie tartiflette. Zjedliśmy przystawki (niezłe) a na główne przyniesiono nam coś takiego:

Tłuste, słoninowate kawałki boczku, pływające w gęsto-smoliście stopionym ciężkim serze. W tak przygotowanym oceanie cholesterolu można było dostrzec jeszcze bryłki ziemniaków i krążki cebuli. Słowem - nie było to najwybitniejsze tartiflette, za to wielkie, ciężkie i tłuste, że ho ho! W połowie dania skapitulowaliśmy. Przez aklamację uznaliśmy, że tak wybitnie tłuste danie znakomicie nadawało się na uczczenie tłustego czwartku.

I byłby to dla mnie koniec Tłustego Czwartku gdyby nie mała cukiernia niedaleko domu. Wracając rzuciłem na nią okiem – była otwarta, w środku nie było kolejki i na dodatek mieli przygotowanych kilka „wyrobów pączkopodobnych”! Te substytuty pączka klasycznego kupiłem chyba tylko przez wzgląd na stary zwyczaj. Pocieszyłem się wielgaśną eklerką i wesołą tartelette z kwaskowatym musem cytrynowym. Do tego łyczek pełnego, słodkiego wina. Pyyyycha! Co Tłusty czwartek, to Tłusty Czwartek!


Jeśli idzie o „pączkopodobnego” to niestety okazał się być tak mierny, na jakiego wyglądał. Ech…

No comments: