Monday, October 29, 2007

Owoce morza

Ku mojemu zaskoczeniu "dieta ostrygowa" nie zniechęciła mnie nic a nic do owoców morza. Wręcz przeciwnie. Na drugi dzień po przyjeździe mojej Ukochanej mieliśmy dwa tuziny ostryg na kolację (cała ekipa z rybnego z nostalgią pozdrawia Tatę), a tydzień potem wybraliśmy się do Normandii skosztować owoców morza "prosto z wody". Ucztę zaplanowalismy w restauracji o obiecującej nazwie l'Huitriere w małej, acz wielce urokliwej miejscowości Etretat

Zajechaliśmy do Etretat i zgodnie z planem polecieliśmy do restauracji. W restauracji, zgodnie z utartym zwyczajem podchodzi kelner, podaje nam kartę.

A w karcie - wspaniałość! - przyznacie to sami:
huîtres panachées, zwane ostrygami...
A do tego amandes, crevettes roses, crevettes grises, etrilles, praires, tourteau, langoustines, bulots, vignotsi -- czyli masa różnorakich owoców morza o obco brzmiących, acz wielce kuszących nazwach.

Wzięliśmy w ciemno największy talerz świeżych owoców morza, do tego winko.

Po jednej chwilce przyniesiono nam wino.

Po drugiej chwilce na naszym stole wylądował "zestaw małego chirurga". Czyli jakieś widelce, widelczyki, noże, nożyki, szycpce, szpikulce a nawet małe dziadki do orzechów.

Po trzeciej chwilce przyniesiono nam (tam taradam) owoce morza. Ułożone efektownie na dwóch talerzach, niczym tort weselny. Kraby, krewertki, ostrygi, różne muszle i ślimaki, a wszystko cudnie świeżutkie.

Pycha!!!


A samo Etretat ładne, nie powiem. Warto będzie wpomnieć o tym miasteczku w osobnej notce.

Friday, October 12, 2007

Lecimy (z opóźnieniem)

Nasza kochana Komisja Europejska z troską pochyla się nad dobrem statystycznego podróżnego. Szczególna troska i opieka należy się podróżnym w przypadku opóźnień samolotów. Nad losem podróżnych korzystających z usług kolei żelaznych nasza droga Komisja dopiera się zastanawia (konkretnych rozwiązań możemy się spodziewać gdzieś po roku 2015).

Tak więc jakiś czas temu wielka armia eurokratów udowodniła swoją użyteczność spiesząc z pomocą klientom spóźnialskich samolotów. W myśl regulacji unijnych tacy pasażerowie w zależności od skali opóźnienia mają prawo do picia / jedzenia / noclegu. Bardzo się cieszę tą troską urzędników o mój los i siedząc w lotniskowej poczekalni z wdzięcznością popijam darmową wodę mineralną z kubeczka 0,2 l (w przypadku mniejszych spóźnień) albo ze wzruszeniem przeżuwam starą, ale gratisową kanapkę (gdy opóźnienia są średnie). Większe opóźnienie zdarzyło mi się raz (tfu tfu) i tylko raz ze łzami w oczach mogłem pomyśleć o kochanych urzędnikach z Komisji którzy zatroszczyli się o moje prawo do pokoju w hotelu (nie zatroszczyli się niestety o prawo do dostępu do mojej walizki, albo o prawo do szczoteczki do zębów, grzebienia, piżamy, czystej bielizny etc. -- na pewno poprawią się w następnym podejściu)

W sumie można się spytać czego się czepiam. W takich Stanach, pasażerowie spóźniających się samolotów nie mogą liczyć nawet na darmowy kubeczek wody. Co racja to racja. Z drugiej strony latając po Stanach kilka razy zdarzyło mi się być na lotnisku na tyle wcześnie, że check in (albo boarding) na wcześniejszy lot do miejscowości do której leciałem jeszcze trwał. W takim wypadku podchodziłem po prostu do stanowiska obsługi i pytałem się, czy mogę lecieć tym wcześniejszym lotem jako że nie uśmiecha mi się czekanie na następny (na ogół oznaczało by to godzina - dwie czekania). Pracownik obsługi sprawdzał czy są miejsca na pokładzie, upewniał się czy lecę tylko z bagażem podręcznym i wydawał mi nową kartę pokładową na wcześniejszy lot. Szast - prast i gotowe. I to bez żadnych regulacji!

W Europie takie sytuacje są wykluczone! Tutaj nie ma mowy od bezinteresownej życzliwości. Tutaj wszystkie przywileje pasażera są komisyjnie regulowane - a regulator nie przewidział niestety sytuacji, w której ktoś załapie się na wcześniejszy lot. Na razie nie ma o tym mowy i już!

Przygoda w podobnym klimacie przytrafiła się ostatnio mojemu australijskiemu koledze z pracy, który ostatnio pojechał na spotkanie w Londynie pociągiem Eurostar. Spotkanie skończyło się wcześniej niż planowano i Danny był na dworcu na kilka godzin przed czasem odjazdu pociągu do Paryża. Australijczyk nie stracił języka w gębie, podszedł do kasy i wypalił następującą przemowę do kasjerki:

"Dzień dobry Pani. Miałem dziś spotkanie biznesowe, które się skończyło wcześniej. Mam tutaj bilet na pociąg Eurostar do Paryża. Mój pociąg odjeżdża za trzy godziny. Nie uśmiecha mi się czekanie tych trzech godzin na dworcu, mam więc pytanie: czy mógłbym jechać jednym z wcześniejszych pociągów? Teraz nie ma godzin szczytu i na pewno wiele miejsc jest wolnych - dla was to żadna różnica czy dane miejsce jest zajęte czy nie, a ja bardzo chciałbym być wcześniej w domu. Poza tym mój bilet jest na pociąg w godzinie szczytu - pociąg pewnie będzie pełny i z pewnością sprzedacie komuś moje miejsce z zyskiem. Tak więc i Wy i ja zyskamy na tym, że ja teraz pojadę. Co Pani na to?"

W odpowiedzi usłyszał "Nie rozumiem o czym Pan mówi, Sir" (plus wielkie zdumione spojrzenie jako bonus). Zapewniam, że nie chodziło o jego australijski akcent.

No cóż. Pozostaje liczyć, że Komisja szybko zajmie się tym problemem. Do tego momentu pozostaje rozkoszowanie się darmowym piciem w oczekiwaniu na opóźniony lot...

Bon voyage!

PS. Pozdrowienia dla pracowników linii US Airways i Continental Airlines!

Tuesday, October 9, 2007

Ostrygi

Tuż przy wejściu do bramy mojego domu jest mały sklep rybny. Przed sklepem sprzedawca wystawia wilkinowe kosze, w koszach ostrygi. Dużo ostryg.

Mój Tata bardzo lubi ostrygi. Tak więc gdy ostatnio odwiedzili mnie Rodzice, to wiedziałem czego mogę się spodziewać na kolację.

I faktycznie, pewnego popołudnia wyszliśmy na chwilę z domu i kupilismy dwa tuziny ostryg. Przynieślismy je do domu, do kuchni i zaczęliśmy otwieranie.

Otwieranie ostryg jest proste. Teoretycznie. Puknąć, wsadzić nożyk w szczelinę, rozciąć. Gotowe. Praktyka okazała się być nieco bardziej złożona. Zaczęlismy małym nożykiem -- stukanie, pukanie po skorupce nic nie daje. Czort wie, gdzie ta szczelina. Po kwadransie mieliśmy otwarte raptem dwie ostrygi. Z małego nożyka przerzucilismy się na większy -- z marnym rezultatem. Potem Tata złapał za śrubokręt -- figa z makiem. W akcie desperacji chciałem iść po wiertarkę. Uprzedził mnie Tata, który wrzucił ostrygi do torby i poleciał do rybnego po pomoc.

Po dziesięciu minutach wrócił. Sprzedawca zgrabnie pootwierał wszystkie ostrygi i elegancko zaserwował je na stryropianowej tacce wyłożonej lodem. Nieźle! Do tego trochę cytrynki i szafa gra! Szybko wróciły nam humory.

Ostrygi jedliśmy odtąd codziennie -- aż do końca tygodnia.

A w ostatnią sobotę przyleciała moja Ukochana -- też bardzo lubi ostrygi.

Tuesday, October 2, 2007

Drzewo

Byłem na spacerze na Polach Marsowych.

Patrzyłem na drzewa i bawiłem się aparatem. Drzewa na Polach Marsowych, o zmroku, gdy się robi ciemno, są piękne, tajemniczo piękne.


(Wieża błyskała milionem światełek, ale czort z nią...)

Monday, October 1, 2007

Lipogram, czyli bez jednej kreseczki i jednego ogonka

Ostatni czerwiec to dla mnie wspomnienie mojej wielkej bitwy z Windowsem na moim starym komputerze. Bitwy sromotnie przeze mnie przegranej. No ale nic to, nowy komputer i tak jest od dawna potrzebny, a co do starego, to jest jeszcze Linux, a kontkretniej jedna z jego 'user-friendly' mutacji o nazwie Ubuntu. Ubuntu na sieci znaleziono, zainstalowano, i przetestowano z sukcesem. Hura!

Od tej pory z powodzeniem korzystam z duetu moich elektronicznych maszynek. Na laptopie mam Ubuntu, a na nowym, szafowatym desktopie klasycznego Windowsa XP.

Uczciwie powiem -- Ubuntu nie jest jak na razie w niczym gorsze od produktu firmy z Redmond. Jednak jeden drobiazg w linuksowym software nader mnie irytuje. Chodzi o brak polskich liter. To przez nie trzeba mi teraz pokazu nie lada gimnastyki lingwistycznej w tworzeniu tej oto notki. Notki bez jednego polskiego ogonka pod a lub e, bez jednej swojskiej kreski nad znaczkiem n, c, o, s czy z, albo w poprzek l.

Taka notka to w sumie znakomity lipogram. I to o wielkim stopniu komplikacji, bo nie tylko bez jednej ale bez sporej liczby literek!

I oto taki znakomity multilipogram prawie, prawie, prawie mi wyszedllllllł

;-)