Mój Tata bardzo lubi ostrygi. Tak więc gdy ostatnio odwiedzili mnie Rodzice, to wiedziałem czego mogę się spodziewać na kolację.
I faktycznie, pewnego popołudnia wyszliśmy na chwilę z domu i kupilismy dwa tuziny ostryg. Przynieślismy je do domu, do kuchni i zaczęliśmy otwieranie.
Otwieranie ostryg jest proste. Teoretycznie. Puknąć, wsadzić nożyk w szczelinę, rozciąć. Gotowe. Praktyka okazała się być nieco bardziej złożona. Zaczęlismy małym nożykiem -- stukanie, pukanie po skorupce nic nie daje. Czort wie, gdzie ta szczelina. Po kwadransie mieliśmy otwarte raptem dwie ostrygi. Z małego nożyka przerzucilismy się na większy -- z marnym rezultatem. Potem Tata złapał za śrubokręt -- figa z makiem. W akcie desperacji chciałem iść po wiertarkę. Uprzedził mnie Tata, który wrzucił ostrygi do torby i poleciał do rybnego po pomoc.
Po dziesięciu minutach wrócił. Sprzedawca zgrabnie pootwierał wszystkie ostrygi i elegancko zaserwował je na stryropianowej tacce wyłożonej lodem. Nieźle! Do tego trochę cytrynki i szafa gra! Szybko wróciły nam humory.



No comments:
Post a Comment