Zajechaliśmy do Etretat i zgodnie z planem polecieliśmy do restauracji. W restauracji, zgodnie z utartym zwyczajem podchodzi kelner, podaje nam kartę.
A w karcie - wspaniałość! - przyznacie to sami:
Są huîtres panachées, zwane ostrygami...
A do tego amandes, crevettes roses, crevettes grises, etrilles, praires, tourteau, langoustines, bulots, vignotsi -- czyli masa różnorakich owoców morza o obco brzmiących, acz wielce kuszących nazwach.
Wzięliśmy w ciemno największy talerz świeżych owoców morza, do tego winko.
Po jednej chwilce przyniesiono nam wino.
Po drugiej chwilce na naszym stole wylądował "zestaw małego chirurga". Czyli jakieś widelce, widelczyki, noże, nożyki, szycpce, szpikulce a nawet małe dziadki do orzechów.
Po trzeciej chwilce przyniesiono nam (tam taradam) owoce morza. Ułożone efektownie na dwóch talerzach, niczym tort weselny. Kraby, krewertki, ostrygi, różne muszle i ślimaki, a wszystko cudnie świeżutkie.
Pycha!!!
A samo Etretat ładne, nie powiem. Warto będzie wpomnieć o tym miasteczku w osobnej notce.
No comments:
Post a Comment