Thursday, November 22, 2007

Co ja sądzę o strajku?

[wypowiedź łamiąca punkt regulaminu bloga o zakazie przekleństw]

Co ludzie sądzą o strajku?

Wygląda na to że strajk transportowców nie cieszył się zbytnim poparciem francuskiej opinii publicznej. Gazety co rusz cytowały opinie przypadkowych przechodniów (łamiące punkt regulaminu bloga o zakazie przekleństw) na murze zbystrzyłem też graffiti odnoszące się do strajku (łamiące punkt regulaminu bloga o zakazie przekleństw).

A jutro w naszym domu planują krótki remont rur. W windzie pojawiła się nawet odpowiednia notka. I proszę -- jakaś 'życzliwa' dłoń od razu musiała powiązać to ze strajkiem i dać przy okazji wyraz swej dezaprobacie.

Ów anonimowy przeciwnik strajku ukończył przynajmniej kilka klas szkoły powszechnej. Świadczy o tym niechybnie wytknięcie pewnego błędu gramatycznego w tym krótkim tekście dokonane tą samą trzęsącą się dłonią, która kilka chwil przedtem i kilka linijek wyżej wyraziła swe potępienie dla strajku.

Strajk!

Strajk komunikacji miejskiej to coś paskudnego. Nagle, ni z tego ni z owego, wszystkie utarte ścieżki do pracy i pracy znikają, jakby zarósł je gęsty las. Na miejscu sympatycznego dylematu "czy wysiąść na Monceau (bliżej) czy na Villiers (spacer przyjemnym deptakiem pełnym sklepików i kafejek)", pojawia się krzyczące, namolne pytanie "jak do pracy???".

Pierwszy strajk był mniej więcej miesiąc temu. Zastanawiałem się wtedy czy nie kupić sobie aby roweru, albo przynajmniej hulajnogi. Przeszedłem się nawet do sklepu sportowego. Wyszło jednak na to, że nie tylko ja wpadłem na ten pomysł -- rowery miejskie się skończyły; hulajnogi były, za to wybitnie małe, sięgające mi do kolan (na dodatek różowe, z Dorą - Eksploratorką); darowałem sobie. W pracy pocieszono mnie, że statystycznie to strajk komunikacji zdarza się w Paryżu raz na dziesięć lat, nie warto więc inwestować w rower.

Tak więc miesiąc temu, podczas pierwszego strajku maszerowałem niczym Korzeniowski z Paryża na La Defense. Kilka dobrych kilometrów w jedną stronę. Dobre półtorej godziny bardzo (!) żywego marszu. Męczące, ale zdrowe (mam nadzieję) no i zaoszczędziłem na rowerze.

Ta "oszczędność" na rowerze wyszła mi bokiem jakieś tydzień temu gdy zaczął się kolejny strajk. Pierwszego dnia wziąłem urlop (miło). Drugiego dnia kolej podstawiła kilka pociągów na Defense z dworca Św. Łazarza (chaos + koszmarny tłok). Następnego dnia tych pociągów było ciut więcej (koszmarny tłok). W tym tygodniu niemrawo, bo niemrawo ale zaczęło kursować metro. Na początku linia jeden (trzeba mi było maszerować pół godziny od Pól Elizejskich), potem powolutku w tunelach pojawiać się zaczęły pociągi innych linii. Słowem, strajk zaczął się sypać.

A mi udało się wytrwać bez roweru! Hura!

Saturday, November 17, 2007

Beaujolais Nouveau

W ostatni czwartek w sklepach i restauracjach pojawiło się tegoroczne młode winko z regionu Beaujolais. Winko to pojawia się co roku i na ogół smakuje raczej przeciętnie (by nie rzec podprzeciętnie), ale cała towarzysząca temu otoczka medialna jest całkiem miła.

W czwartek darowałem sobie próbowanie -- po pierwsze mamy teraz strajk komunikacji publicznej, po drugie w piątek miałem masę roboty w biurze i nie w głowie mi było swiętowanie. W piątek jednak zagadała mnie moja znajoma z pracy, że niby podobno tegoroczne winko jest mocno ... bananowe.

No cóż. Po pracy umówiłem się z moją Żoną w małym, lokalnym bistro, tuż koło nas. Kelner przyniósł nam karafkę i ... istotnie! Bananowe! Świeżutkie! Fajniusie!

Dzisiaj na obiad mamy w planie kolejną buteleczkę!

Friday, November 9, 2007

Na szczycie klifu (tekst zbyteczny)



Etretat.

Etretat to małe miasteczko w Normadii, które odwiedziliśmy pewnego pięknego słonecznego dnia. Morze, klify, morze... nic więcej dodawać nie trzeba.



Pół litra na głowę to za mało!

Tuż koło nas otworzył się niedawno nowy bar. Jakoś specjalnie nie ciągnęło mnie tam, ale wczoraj uległem namowom Żony i poszliśmy z testową wizytą. (W sumie może wydawać się to dziwne, bo na ogół nie ciągnie jej do barów.) W środku same dziewczyny -- oprócz kelnera byłem jedynym przedstawicielem płci brzydkiej (fakt faktem, gogusiowaty kelner wyglądał jak romantyczny uwodziciel z seriali puszczanych w kablówce, więc może termin "płeć brzydka" nie jest akurat najtrafniejszy).

Moja Kochana zerknęła w kartę i stwierdziła:
-- Pół litra na głowę to za mało. Spokojnie wypiję więcej.
-- Ja raczej nie wypiję tyle -- jęknąłem zaskoczony -- Dla mnie pół litra to już i tak za dużo.

Koniec końców stanęło na 0,4 litra na głowę. Rozejrzałem się. Na stoliku obok kilka pustych kubków 0,2 (przy stoliku siedzą dwie dziewczyny); na dalszym stoliku -- trzy puste półlitrowe dzbanki (cztery dziewczyny przy stoliku).

Po chwili kelner przyniósł nasze porcje. Moja Kochana raz, dwa wypiła do dna.

-- Uwielbiam pitną czekoladę... -- Powiedziała z błogim uśmiechem na buzi.

No cóż...

A sam bar niczego sobie (tutaj jest jego strona www). Polecam!

Friday, November 2, 2007

Krótka sztuka na temat różnicy między aperitifem a digestifem

Miejsce akcji: Samolot Air France (lot AF28).

Dramatis personae:
Stewardessa (w roli stewardessy występuje stewardessa)
Pasażer (w tej roli wystepuję ja)

Stewardessa ciągnie powoli wózek z termosami z kawą i herbatą. W szufladach wózka widać szyjki małych buteleczek z alkoholami. Stewardessa podchodzi do siedzenia pasażera.
S: Kawa dla Pana?
P: Poproszę.
S: Z cukrem, śmietanką?
P: Z cukrem, bez śmietanki.
Stewardessa nalewa kawę do kubeczka. Po chwili podaje ją na małej tacce z 'firmową' porcją cukru.
S: Proszę.
P: Dziękuję.
S: A może skusi się Pan na jakiś mały digestif?
P: Chętnie! Poproszę whisky bez lodu.
Stewardessa otwiera szeroko (bardzo szeroko!) oczy. W oczach wielkie zaskoczenie, by nie rzec przerażenie.
S: (zaskoczonym głosem, kilka urywanych wdechów dla lepszego wrażenia): Ależ, ależ proszę Pana! Whisky to przecież aperitif, a teraz jest czas na digestif!
P: Dobra, niech będzie. Aperitif poproszę.
Stewardessa podaje pasażerowi whisky po czym (dla lepszego efektu końcowego) mdleje.

KURTYNA