Document sans titre

Wednesday, July 30, 2008

Fin, czyli koniec.

– Chyba przestanę pisać bloga.
– Dlaczego?
– Znudziło mi się. Coraz mniej frajdy mi to sprawia, a coraz bardziej staje się nużącym obowiązkiem.
– Taki "elektroniczny wyrzut sumienia"?
– Tak. Coś w tym stylu.
– A co zrobisz z tym co napisałeś? Tak po prostu skasujesz?
– Raczej nie. Kosztowało mnie to trochę czasu i wysiłku. Szkoda by mi było tak po prostu to skasować.
– Więc co z tym zrobisz?
– Zgram na dysk, ugładzę w jakimś edytorze i wydrukuję w małym nakładzie. Mam nadzieję zrobić z tego taki mały album dla rodziny, znajomych. No wiesz... Potem skasuję.
– Będziesz tak wciskał ten album każdemu? Może dorzucisz jeszcze do tego swoje zdjęcie?
– No nie... Dam tylko tym, którzy będą mieli na to ochotę.
– No to powodzenia.
– Merci.

A zatem słowo się rzekło. Fin, czyli koniec!

Tuesday, July 29, 2008

Po burzy

Był wieczór, późny wieczór. Wieczorem była burza. Po burzy na drobną chwilę pojawiło się niebo przetkane gasnącymi promykami zachodzącego słońca.

Taki mały obrazek; trochę nadziei.

Zamiast Photoshopa

Podparyskie La Défense. Tłumy ludzi idących zewsząd wszędzie. Każda fotografia tego miejsca to przynajmniej kilka(naście) osób w kadrze. Nie każdy to lubi. Ci co nie lubią mogą zawsze "poprawić" swoje zdjęcie w Photoshopie.

Co jednak ma począć fotograf-amator, który akurat nie dysponuje dostępem do tego programu?

Można skoncentrować się na szczytach budynków. Wtedy ryzyko uchwycenia jakiegoś ludzika znacznie maleje (trzeba tylko uważać na czyścicieli okien).

Można też przyjść robić zdjęcia w weekend. Wtedy Défense wyglada jak wyczyszczone w Photoshope. O tak:

Friday, July 25, 2008

Najlepsze (chyba) autko w Paryżu

Ktoś tam zapytał się raz mnie, czy nie zamierzam kupić sobie samochodu. Bo przecież wygoda, przyjemność, prestiż.

Od razu rozmarzyłem się.... Jadę sobie MOIM WŁASNYM autem. Dużym, szybkim, luksusowym. Mmmmm... fantazja...

Po chwili jednak zaktywizowała się ta bardziej rozsądna grupka moich szarych komórek. Naczelny argument przeciw (po co ci auto???) poparto wyliczeniami (cena auta, cena parkingu, cena ubezpieczenia, cena benzyny), wizją stania w korkach i przypomnieniem moich jakże uroczych rajdów po Paryżu.

Auta więc nie kupuję, ani nie zamierzam kupować. Pozwoliłem sobie jednak na taki mały window shopping, albo raczej na badanie naukowe w temacie "Jakie autko byłoby dla mnie najlepsze?"

Odpowiedź jest prosta: Smart.

To małe autko wciśnie się w każdą szczelinkę, w każdy skrawek wolnego miejsca. Chcesz zaparkować na takim tycim miescu tuż przy pasach? Nie ma sprawy!

Naszła ochota na piknik w parku i nie ma wolnego miejsca do parkowania? Ze Smartem to nie problem.

No i jeśli ma się dwa Smarty (bo na przykład druga połowa kategorycznie żąda auta dla siebie) to zawsze można upchnąć je na jednym klasycznym miejscu parkingowym.

Fajny ten smart. Może jednak kupię sobie jednego (albo dwa)?

Tuesday, July 8, 2008

Głupia rynna

Dom, okno, drzwi, latarnia, balkon, rynna.

No rany, że niby jest coś w tym??? No niby co? Coś (he he) magicznego??? Ty popatrz tylko jak rysują dzieciaki. Prostokącik to dom. W tym prostokąciku kwadracik (okno) i drugi prostokacik (drzwi). Tak po prostu. Dom to dom. Okno to okno. Drzwi to drzwi. Nie ma w tym żadnej filozofii! W żadnej latarni, balkonie ani głupiej rynnie!

Nie ma? To nad czym ja się właściwie zastanawiam? W sumie to sam nie wiem nad czym. Wiem tylko, że idąc na spacer po najbliższej okolicy zawsze zwracam uwagi na domy, okna, drzwi, latarnie, balkony, rynny. Są szczególne, niezwykłe, pyszne niczym z krainy czarów. A ja czuję się wtedy jak młoda Alicja, która właśnie traci całą swą naiwną pewność siebie odkrywszy że w "głupiej rynnie" też może być coś magicznego.



Friday, June 20, 2008

Dobre rady pani domu

W dzisiejszej rubryce nasi mili czytelnicy znajdą rozwiązanie jakże palącego i istotnego problemu: "jak przechować szampana w otwartej butelce"?

Jest to sytuacja znana większości obytych pań domu, gdy danego wieczoru pojawiają się niespodziewani, acz wielce szanowni goście. Gospodarze, w zgodzie z dobrym obyczajem i powiedzeniem „czym charta bogata tym rada” sięgają do lodówki po butelkę szampana by powitać szanownych gości kieliszkiem tego wykwintego napoju. Czasami jednak goście nie okazują się aż tak wielkimi koneserami szampana jak gospodarze zakładali i degustacja kończy się tylko na jednym kieliszku.

W tym momencie gospodarze stają przed problemem: co zrobić z resztą tego szlachetnego trunku w butelce?

Najprostsze rozwiązanie (dopić), nie wchodzi rzecz jasna w rachubę. Szanująca się pani domu nie dopuści do częstowania gości trunkiem, który nie budzi ich zachwytu.

Można też po prostu odstawić w połowie pełną butelkę do lodówki, ale wtedy istnieje poważne ryzyko, że szampan utraci część ze swoich jakże cennych bąbelków stanowiących o jego jakości. Na to gospodarna pani domu też nie może sobie pozwolić.

Taką po części opróżnioną butelkę można zatkać specjalnym korkiem do zatykania w części opróżnionych butelek szampana. Kupno takiego korka byłoby jednak znaczącym obciążeniem dla domowego budżetu i niewątpliwie rzuciłoby na panią domu ponury cień niegospodarności.

Najlepszym rozwiązanie, które podpowiadamy i gorąco polecamy jest włożenie w szyjkę butelki metalowej łyżeczki (rzecz jasna przed wstawieniem butelki do lodówki). Owa niepozorna łyżeczka w wyśmienity sposób powstrzyma proces utraty przez szampana jakże cennych bąbelków. Redaktorzy rubryki nie znają wprawdzie zjawisk fizycznych odpowiedzialnych za to, mogą jednak z czystym sumieniem polecić tę metodę jako tanią, prostą i wielce skuteczną.

Poniższa fotografia ilustruje otwartą butelkę szampana przygotowaną do przechowywania w lodówce.


Na zakończenie dodamy, iż na najbliższe dwa tygodnie redakcja udaje się w Pieniny by odetchnąć świeżym górskim powietrzem. Z tego też powodu działalność edytorsko-publicystyczną zawiesza się. Darzbór!

Sunday, June 15, 2008

Mecz

Tyle się trąbi o tych zawodach w kopaniu piłki, zdecydowałem się więc w końcu iść z prądem i popatrzeć na mecze w telewizji. Oglądam sobie właśnie grę Czech z Turcją.

Mecz jak mecz. Dwudziestu facetów lata po trawie za piłką. Nawet wciągające. Rozprasza mnie tylko nieco ten francuski komenatator.

Po pierwsze wszystkie nazwiska wymawia obowiązkowo po francusku. Tak więc Jablunkovski to żąblinkoski (akcent na końcowe ski) a Čech to cieć.

Po drugie w krytycznych momentach komentator wyrzuca z siebie głośne O! LA LA LA LA LA...

W sumie niezbyt mi to przeszkadza (najwyżej trochę rozprasza), ale moja Kochana się śmieje! A mówią że kobiet futbol nie rusza...