Friday, June 20, 2008

Dobre rady pani domu

W dzisiejszej rubryce nasi mili czytelnicy znajdą rozwiązanie jakże palącego i istotnego problemu: "jak przechować szampana w otwartej butelce"?

Jest to sytuacja znana większości obytych pań domu, gdy danego wieczoru pojawiają się niespodziewani, acz wielce szanowni goście. Gospodarze, w zgodzie z dobrym obyczajem i powiedzeniem „czym charta bogata tym rada” sięgają do lodówki po butelkę szampana by powitać szanownych gości kieliszkiem tego wykwintego napoju. Czasami jednak goście nie okazują się aż tak wielkimi koneserami szampana jak gospodarze zakładali i degustacja kończy się tylko na jednym kieliszku.

W tym momencie gospodarze stają przed problemem: co zrobić z resztą tego szlachetnego trunku w butelce?

Najprostsze rozwiązanie (dopić), nie wchodzi rzecz jasna w rachubę. Szanująca się pani domu nie dopuści do częstowania gości trunkiem, który nie budzi ich zachwytu.

Można też po prostu odstawić w połowie pełną butelkę do lodówki, ale wtedy istnieje poważne ryzyko, że szampan utraci część ze swoich jakże cennych bąbelków stanowiących o jego jakości. Na to gospodarna pani domu też nie może sobie pozwolić.

Taką po części opróżnioną butelkę można zatkać specjalnym korkiem do zatykania w części opróżnionych butelek szampana. Kupno takiego korka byłoby jednak znaczącym obciążeniem dla domowego budżetu i niewątpliwie rzuciłoby na panią domu ponury cień niegospodarności.

Najlepszym rozwiązanie, które podpowiadamy i gorąco polecamy jest włożenie w szyjkę butelki metalowej łyżeczki (rzecz jasna przed wstawieniem butelki do lodówki). Owa niepozorna łyżeczka w wyśmienity sposób powstrzyma proces utraty przez szampana jakże cennych bąbelków. Redaktorzy rubryki nie znają wprawdzie zjawisk fizycznych odpowiedzialnych za to, mogą jednak z czystym sumieniem polecić tę metodę jako tanią, prostą i wielce skuteczną.

Poniższa fotografia ilustruje otwartą butelkę szampana przygotowaną do przechowywania w lodówce.


Na zakończenie dodamy, iż na najbliższe dwa tygodnie redakcja udaje się w Pieniny by odetchnąć świeżym górskim powietrzem. Z tego też powodu działalność edytorsko-publicystyczną zawiesza się. Darzbór!

Sunday, June 15, 2008

Mecz

Tyle się trąbi o tych zawodach w kopaniu piłki, zdecydowałem się więc w końcu iść z prądem i popatrzeć na mecze w telewizji. Oglądam sobie właśnie grę Czech z Turcją.

Mecz jak mecz. Dwudziestu facetów lata po trawie za piłką. Nawet wciągające. Rozprasza mnie tylko nieco ten francuski komenatator.

Po pierwsze wszystkie nazwiska wymawia obowiązkowo po francusku. Tak więc Jablunkovski to żąblinkoski (akcent na końcowe ski) a Čech to cieć.

Po drugie w krytycznych momentach komentator wyrzuca z siebie głośne O! LA LA LA LA LA...

W sumie niezbyt mi to przeszkadza (najwyżej trochę rozprasza), ale moja Kochana się śmieje! A mówią że kobiet futbol nie rusza...

Tuesday, June 10, 2008

I jeszcze coś o paryskich mieszkankach

Na wstępie ostrzegam: w poniższej notatce większość treści to klasyczne narzekactwo i niewyszukany sarkazm. No bo skoro już (kilka postów temu) zacząłem temat o paryskich mieszkaniach, to z chęcią napiszę jeszcze jakie wady miały te, które oglądałem.

Oczywiście większość z nich miała wadę "brak widoku na Wieżę Eiffla".

A jakie są inne popularne wady paryskich mieszkanek? Ano takie:
- Ciemne. Paryskie kamienice są niewątpliwie urocze, są jednak przy tym dość wysokie (6 pięter to standard) i gęsto rozmieszczone przy wąskich ulicach, z małymi podwórkami - studniami w środku. Sporo mieszkań na niższych piętrach tonie w permanentnym półmroku.
- Głośne. Stare kamienice to często stare, stylowe okna o pojedyńczej szybie. Dla hałasu nie jest to żadna bariera. Co ciekawe często bywa tak, że gdy mieszkanko jest jasne to od razu jest głośne (Bo skoro jest jasne, to pewnie okna wychodzą na w miarę szeroką ulicę. Ulica szeroka, więc pewnie ruchliwa, na dodatek z ogródkami kawiarnianymi.)
- Źle rozplanowane. Co ja się mieszkań - potworków naoglądałem... Np. mieszkanie 50 m2 z czego połowę (!) zabiera kręty korytarz. Albo mieszkanie w amfiladzie: pokój - kuchnia - sypialnia - toaleta.
- Bez ogrzewania -- tylko zabytkowy kominek w rogu pokoju. Powodzenia.
- "Termoadaptacyjne" -- czyli zimne zimą, gorące latem (to tak w nawiazaniu do tych pięknych, starych okien).
- Drogie... Co tu wiele pisać. Drogie i tyle!

A co do termodadaptacyjnych okien, podczas jednego ze spacerów naszła mnie ostatnio myśl, że być może meszkańcy tej kamienicy mają nienajłatwiej:

Thursday, June 5, 2008

Podróż

(Pociąg relacji Tel Awiw – Jerozolima. 01.06.2008)

Tym razem coś o podróży.

Wczoraj przyleciałem do Izraela. Leciałem Alitalią z przesiadką w Rzymie. Podróż niczym teleportem. Szybko. Rano Paryż. Zaraz Rzym. Po chwili Tel Awiw. Raz, raz, raz. Bzzzzzyk i już na miejscu. Tu i tam. Koniec.

Dzisiaj jechałem pociągiem z Tel Awiwu do Jerozolimy. Na stacji zjawiłem się na czterdzieści minut przed odjazdem (dawno nie jeździłem koleją, to chyba przyzwyczajenie z lotnisk) – miałem zatem dość czasu by napić się kawy i pogapić się na kilku podrożnych czekających na peronie.

W końcu nadjechał pociąg. Zająłem miejsce w wagonie, odjazd. Pociąg jechał niespiesznie, powoli kołysząc się na torach. Patrzyłem się przez okno – sunęliśmy wolno przez pola słoneczników -- dziesięć rzędów, dziesięć rzędów, kolejne dziesięć rzędów. Potem przez gaj pomarańczowy – dziesięć drzewek, dwadzieścia drzewek... Po jakimś czasie na naszej drodze zaczęły pojawiać się niewielkie wzgórza. Pociąg cierpliwie wczołgiwal się między nie, ostrożnie wijąc się po torach.

Jechałem i jechałem. Koła pociągu turkotały miarowo, a ja czułem kolejne, osadzające się na mnie kilometry. Pomyślałem sobie, ze to może właśnie jest prawdziwa podróż, gdy na kazdy kolejny odcinek drogi należy poświęcić trochę czasu, gdy nie da się niczego ominąć, przeoczyć, przegapić. Tak powoli, systematycznie, niespiesznie.

Doskonale to opisał to już wielki Zbigniew Herert w opowiadaniu "Pana Montaigne'a podróż do Italii", skoro jednak i mnie dane bylo doświadczyć takiego zauroczenia podróżą, to czemu nie miałbym go utrwalić (pal sześć że naiwnie)? Szkoda tylko że muszę do tego użyć cyfrowo-bezdusznego komputera, zamiast prostego ołówka i zwykłego notesu.

Dwa wrażenia z delegacji (krótko)

Wyjechałem na kilkudniową delegację do Izraela. Dzień w Tel Awiwie. Cztery dni w Jerozolimie. Wrażeń sporo, ale postanowiłem "upublicznić" tylko dwa, najbardziej fotograficzne.

Po pierwsze -- graffiti. U nas znak Gwiazdy Dawida na murze to (najpewniej) dodatek do kretyńskich, rasistowskich bazgrołów. W Tel Awiwie (najpewniej) to dość anarchistyczna w formie deklaracja patriotyzmu / nacjonalizmu.

Po drugie -- kwiaty. Bez komentarza.

Jeszcze coś o "prawdzie ekranu" (ciąg dalszy)

Chciałem sprawdzić czy takie filmowe klimaty z poprzedniej notki występują w "realu" -- w końcu trzeba taką "prawdę ekranu" odnieść do "prawdy czasu". Postanowiłem zabawić się w scenarzystę i poszukać takiej arcyparyskiej kawiarenki.

Na tropie różano-szansonowych klimatów zaszedłem się tam, skąd Wieżę widać najlepiej, czyli w okolice Trocadero. I oto proszę -- na samym placu Trocadero, dokładnie na osi Pól Marsowych jest kafejka z widokiem na Wieżę. Hura! Niestety do pełnego szczęścia brakowało kilku szczegółów. Widok na wieżę zasłaniały drzewa i przejeżdżające samochody, na dodatek warkot aut skutecznie psuł filmową atmosferę. Zamiast stylowej latarni i roweru był plakat reklamowy, motocykl i kilka zaparkowanych samochodów. No i przy stolikach zamiast kilku romantycznie-paryskich zakochanych par, królował zbity, brzęczący tłumek turystyczno-biznesowy.

Wyglądało to tak:
A widok był taki:

Ale cóż to za problem dla dobrego filmowca??? Drzewa się zetnie, plac Trocadero można zamknąć dla ruchu (na czas kręcenia filmu), latarnię i rower weźmie się z rekwizytorni, hałas ulicy zastąpi filmowy podkład muzyczny (akordeon) a turystów i biznesmenów przerobi się komputerowo w zakochane pary. I voilà! "Prawda czasu" zmienia się w "prawdę ekranu"!