Tym razem na postanowiłem bowiem upiec na sniadanko kupione zawczasu mrożone bułki z czekoladą. Plus takiego rozwiązania wydawał się jasny -- można nie wychylać nosa z domu w sobotni poranek. Potencjalny minus to oczywiście nieznana jakość takich mrożonych i odgrzewanych bułeczek. No ale do odważnych świat należy -- postanowiłem przetestować mrożone bulki.
Tak więc w sobotę rano obdudziłem się i powoli poczłapałem do kuchni. Włączyłem ekspres do kawy i wyjąłem z zamrażalnika paczkę z bułkami. Sprawdziłem na opakowaniu czas pieczenia. Dwadzieścia pięc minut. Sporo. No ale co począć? Właczyłem piekarnik, zrobiłem sobie kawy, wstawiłem blade, zmrożone bułki do nagrzanego piekarnika i czekam...
Po dziesięciu minutach z piekarnika zaczął dolatywac kuszący zapach świeżych bułeczek. Oho! Zapowiada się obiecująco.
Po piętnastu minutach bułki zaczęły się pięknie rumienić a ich aromat zrobił się nieznośnie zniewalający. Co gorsza ten cudny zapach rozlał się na całe mieszkanie i wywabił z sypialni moją Ukochaną (śniadanie gotowe? nieeee?? jak to, przecież tak ładnie pachnie bułkami???). Bułeczki robiły się coraz bardziej rumiane i apetyczne. Zapach stawał się nie do zniesienia. Warowalismy dzielnie przed piekarnikiem niczym strażnicy przed pałacem Buckingham. Ostatnie pięć minut dłużyło się niemiłosiernie. Powooooli.... Aż w końcu nadeszła ta chwila, hopla!
Piękny zapach nie oszukiwał. Bułki smakowały zniewalająco.
No comments:
Post a Comment