„Prawda ekranu” (czyli przykładowa scena z filmu):
Paryż, wiosna albo lato. W ostateczności wczesna jesień. Zbliżenie na dziewczynę i chłopaka siedzących na ulicy, przy stoliku kawiarnianym. Stolik niewielki, okrągły. Na stoliku dwie filiżanki kawy albo dwa kieliszki z czerownym winem. Stolik jest na chodniku, jednak w kadrze nie ma jezdni ani samochodów, tylko trochę elegancko ubranych przechodniów. W jednym z rogów kadru stylowa latarnia z przypietym do niej rowerem. Na drugim planie (w oddali, po drugiej stronie ulicy) Wieża Eiffla.
Dziewczyna spoglada na chłopaka. Zbliżenie kamery na ich twarze. Po chwili ich głowy schylają się ku sobie do pocałunku. Kamera zdecudowanie oddala się od nich i obejmuje całą Wieżę Eiflla na drugim planie. Jako podkład muzyczny -- romantyczne "chanson" na akordeonie.
Koniec ujęcia
Sprawdziłem ostatnio jak taka "prawda ekranu" ma się do "prawdy czasu". Wyniki niebawem.
cdn.
Thursday, May 22, 2008
Tuesday, May 20, 2008
Paryskie mieszkanka, czyli prawda ekranu
Zdaniem niektórych są dwie prawdy: „prawda czasu” i „prawda ekranu”. Jedna z „prawd ekranu” głosi, że Wieża Eiffla jest widoczna z każdego okna w Paryżu (link dla sceptycznych czytelników). Z własnego doświadczenia kinowego dodam, że najczęściej Wieżę Eiffla widać z okien wielkiej, komfortowej sypialni pięć na pięć metrów, albo z okien pysznego, wielgaśnego salonu w stylu Ludwika Fafnastego, albo z balkonu / tarasu wielkości kortu tenisowego. Jeśli film jest o studentach / artystach / pracownikach kawiarni to Wieżę widać z okien praktycznego i jakże uroczo przytulnego mieszkanka średniej wielkości (koniecznie na wzgórzu Montmartre).
Taaaa... W sumie to można pomyśleć, że brak widoku z (przynajmniej) jednego z okien na Wieżę Eiffla to poważna wada paryskiego mieszkania. Szukając lokum do wynajęcia w Paryżu należy być zatem wyczulonym nie tylko na takie oczywiste potencjalne wady jak hałas, nieszczelne okna, pokoje wielkości walizek, albo zły rozkład pomieszczeń, ale także (o ile nie przede wszystkim) na brak widoku na słynną Wieżę.
A jak ta „prawda ekranu” ma się do „prawdy czasów w których żyjemy”? No taaaak. W zeszłym roku rozglądałem się za nowym mieszkaniem na wynajem. Z kilkunastu mieszkań jakie oglądałem dwa miały widok na Wieżę.
Pierwsze było koło Avenue Bosquet. Ogłoszenie zachęcało -- Romantyczne, nowoczesne, trzypokojowe mieszkanie z windą. Romantyczne -- bo mieszkanie na poddaszu, więc były skosy i urocze minibalkoniki metr na metr. I właśnie z jednego z tych minibalkoników widać było czubek Wieży Eiffla. Czyli w sumie widok na Wieżę był!
Niestety mieszkanko miało kilka innych wad. Trzy pokoje okazały się w rzeczywistości dwoma pokojami (duży pokój był na tyle duży, że właścicielka policzyła go sobie za dwa); winda na poddasze nie dojeżdżała (z ostatniego piętra wąskimi schodami trzeba było drałować w górę na piechotę); nie było kuchni (w jednym z kątów dużego pokoju postawiono kilka szafek, zlew i kuchenkę); nie było korytarza ani przedpokoju (mieszkanie wyglądało jakby kilka pomieszczeń na strychu połączono drzwiami umieszczonymi w przypadkowych miejscach). A to wszystko za 1600 euro miesięcznie plus opłaty za gaz i prąd. Nie zdecydowałem się.
Drugie mieszkanie było koło Radia Francuskiego. Prestiżowe mieszkanie z fenomenalnym widokiem na Wieżę. Na mapie sprawdziłem że w pobliżu mieszkania nie było żadnej stacji metra, tylko stacja kolejki podmiejskiej "Maison Radio France". Na tej linii kolejka jeździ co 20 minut. -- tak więc dojazd kiepski. No ale nic. Postanowiłem mimo wszystko pojechać i obejrzeć to lokum.
Mieszkanie okazało się być na pierwszym piętrze narożnej kamienicy. Drogie (też 1600) ale sympatyczne, nie powiem. Z pokoju na samym rogu widać było wieżę Eiffla w całej swej okazałości -- dokładnie tak jak na filmach! Otwierzyłem drzwi balknowe by nacieszyć się widokiem z małego tarasiku -- wrrrrrraaarrarrarrrrrrrrrtututututwrrrrriiiiiiooooiiiiiooooiiiiiooooiiiioowrrrrrrrrrrr. Zamkąłem drzwi. No tak tuż obok mieksznia było spore skrzyżowanie. Zrezygnowałem.
Koniec końców wynająłem mieszkanie ciche, ustawne, z osobną kuchnią i stacją metra pod nosem, za to bez widoku na Wieżę Eiffla. Cóż...
Taaaa... W sumie to można pomyśleć, że brak widoku z (przynajmniej) jednego z okien na Wieżę Eiffla to poważna wada paryskiego mieszkania. Szukając lokum do wynajęcia w Paryżu należy być zatem wyczulonym nie tylko na takie oczywiste potencjalne wady jak hałas, nieszczelne okna, pokoje wielkości walizek, albo zły rozkład pomieszczeń, ale także (o ile nie przede wszystkim) na brak widoku na słynną Wieżę.
A jak ta „prawda ekranu” ma się do „prawdy czasów w których żyjemy”? No taaaak. W zeszłym roku rozglądałem się za nowym mieszkaniem na wynajem. Z kilkunastu mieszkań jakie oglądałem dwa miały widok na Wieżę.
Pierwsze było koło Avenue Bosquet. Ogłoszenie zachęcało -- Romantyczne, nowoczesne, trzypokojowe mieszkanie z windą. Romantyczne -- bo mieszkanie na poddaszu, więc były skosy i urocze minibalkoniki metr na metr. I właśnie z jednego z tych minibalkoników widać było czubek Wieży Eiffla. Czyli w sumie widok na Wieżę był!
Niestety mieszkanko miało kilka innych wad. Trzy pokoje okazały się w rzeczywistości dwoma pokojami (duży pokój był na tyle duży, że właścicielka policzyła go sobie za dwa); winda na poddasze nie dojeżdżała (z ostatniego piętra wąskimi schodami trzeba było drałować w górę na piechotę); nie było kuchni (w jednym z kątów dużego pokoju postawiono kilka szafek, zlew i kuchenkę); nie było korytarza ani przedpokoju (mieszkanie wyglądało jakby kilka pomieszczeń na strychu połączono drzwiami umieszczonymi w przypadkowych miejscach). A to wszystko za 1600 euro miesięcznie plus opłaty za gaz i prąd. Nie zdecydowałem się.
Drugie mieszkanie było koło Radia Francuskiego. Prestiżowe mieszkanie z fenomenalnym widokiem na Wieżę. Na mapie sprawdziłem że w pobliżu mieszkania nie było żadnej stacji metra, tylko stacja kolejki podmiejskiej "Maison Radio France". Na tej linii kolejka jeździ co 20 minut. -- tak więc dojazd kiepski. No ale nic. Postanowiłem mimo wszystko pojechać i obejrzeć to lokum.
Mieszkanie okazało się być na pierwszym piętrze narożnej kamienicy. Drogie (też 1600) ale sympatyczne, nie powiem. Z pokoju na samym rogu widać było wieżę Eiffla w całej swej okazałości -- dokładnie tak jak na filmach! Otwierzyłem drzwi balknowe by nacieszyć się widokiem z małego tarasiku -- wrrrrrraaarrarrarrrrrrrrrtututututwrrrrriiiiiiooooiiiiiooooiiiiiooooiiiioowrrrrrrrrrrr. Zamkąłem drzwi. No tak tuż obok mieksznia było spore skrzyżowanie. Zrezygnowałem.
Koniec końców wynająłem mieszkanie ciche, ustawne, z osobną kuchnią i stacją metra pod nosem, za to bez widoku na Wieżę Eiffla. Cóż...
Sunday, May 18, 2008
Śniadanie
Wczoraj była sobota, a wczorajsze śniadanie było nieco inne.
Tym razem na postanowiłem bowiem upiec na sniadanko kupione zawczasu mrożone bułki z czekoladą. Plus takiego rozwiązania wydawał się jasny -- można nie wychylać nosa z domu w sobotni poranek. Potencjalny minus to oczywiście nieznana jakość takich mrożonych i odgrzewanych bułeczek. No ale do odważnych świat należy -- postanowiłem przetestować mrożone bulki.
Tak więc w sobotę rano obdudziłem się i powoli poczłapałem do kuchni. Włączyłem ekspres do kawy i wyjąłem z zamrażalnika paczkę z bułkami. Sprawdziłem na opakowaniu czas pieczenia. Dwadzieścia pięc minut. Sporo. No ale co począć? Właczyłem piekarnik, zrobiłem sobie kawy, wstawiłem blade, zmrożone bułki do nagrzanego piekarnika i czekam...
Po dziesięciu minutach z piekarnika zaczął dolatywac kuszący zapach świeżych bułeczek. Oho! Zapowiada się obiecująco.
Po piętnastu minutach bułki zaczęły się pięknie rumienić a ich aromat zrobił się nieznośnie zniewalający. Co gorsza ten cudny zapach rozlał się na całe mieszkanie i wywabił z sypialni moją Ukochaną (śniadanie gotowe? nieeee?? jak to, przecież tak ładnie pachnie bułkami???). Bułeczki robiły się coraz bardziej rumiane i apetyczne. Zapach stawał się nie do zniesienia. Warowalismy dzielnie przed piekarnikiem niczym strażnicy przed pałacem Buckingham. Ostatnie pięć minut dłużyło się niemiłosiernie. Powooooli.... Aż w końcu nadeszła ta chwila, hopla!

Piękny zapach nie oszukiwał. Bułki smakowały zniewalająco.
Tym razem na postanowiłem bowiem upiec na sniadanko kupione zawczasu mrożone bułki z czekoladą. Plus takiego rozwiązania wydawał się jasny -- można nie wychylać nosa z domu w sobotni poranek. Potencjalny minus to oczywiście nieznana jakość takich mrożonych i odgrzewanych bułeczek. No ale do odważnych świat należy -- postanowiłem przetestować mrożone bulki.
Tak więc w sobotę rano obdudziłem się i powoli poczłapałem do kuchni. Włączyłem ekspres do kawy i wyjąłem z zamrażalnika paczkę z bułkami. Sprawdziłem na opakowaniu czas pieczenia. Dwadzieścia pięc minut. Sporo. No ale co począć? Właczyłem piekarnik, zrobiłem sobie kawy, wstawiłem blade, zmrożone bułki do nagrzanego piekarnika i czekam...
Po dziesięciu minutach z piekarnika zaczął dolatywac kuszący zapach świeżych bułeczek. Oho! Zapowiada się obiecująco.
Po piętnastu minutach bułki zaczęły się pięknie rumienić a ich aromat zrobił się nieznośnie zniewalający. Co gorsza ten cudny zapach rozlał się na całe mieszkanie i wywabił z sypialni moją Ukochaną (śniadanie gotowe? nieeee?? jak to, przecież tak ładnie pachnie bułkami???). Bułeczki robiły się coraz bardziej rumiane i apetyczne. Zapach stawał się nie do zniesienia. Warowalismy dzielnie przed piekarnikiem niczym strażnicy przed pałacem Buckingham. Ostatnie pięć minut dłużyło się niemiłosiernie. Powooooli.... Aż w końcu nadeszła ta chwila, hopla!
Piękny zapach nie oszukiwał. Bułki smakowały zniewalająco.
Thursday, May 15, 2008
Łuk
Dzisiaj dwie sprawy w temacie łuku.
Po pierwsze, zapytałem się raz Googla o obrazki Łuku Triumfalnego. Google szybciutko odpowiedziało masą stron po dwadzieścia obrazków każda. Na pierwszej stronie trzy czwarte zdjęć było z Paryża. Jeden obrazek dużego Łuku z Defense, a na reszcie "klasyczny" Łuk Triumfalny z placu de Gaulle'a (odtąd zwany Łukiem) . Przyjrzałem się nieco uważniej tym fotografiom. Większość z nich została zrobiona od strony Pól Elizejskich albo ich przedłużenia. Na wszystkich fotkach Łuk został sportretowany en face -- jak fizjonomia w paszporcie. Cóż za karygodne niedopatrzenie! W końcu na plac de Gaulle'a wpada dwanaście ulic, czmu więc większość zdjęć robi się tylko z dwóch z nich??? Postanowiłem nadrobić to niedopatrzenie. Oto Łuk z profilu (widok z alei Kléber):

Druga rzecz też o łuku, ale bez związku z resztą notki. Moja angielska kolezanka z biura skarżyła się na niedżentelmeńskie i wyjątkowo grubiańskie (uh uh uh) zachowanie służb ochrony na lotnisku Waszyngton Dulles. Poszło o jej bagaż podręczny a konkretnie o łuk i kołczan ze strzałami które tam wsadziła. Na nic zdały sie tłumaczenia, że ciężko użyc tej broni w celu porwania samolotu. Łuk poleciał w bagażu rejestrowanym.
Po pierwsze, zapytałem się raz Googla o obrazki Łuku Triumfalnego. Google szybciutko odpowiedziało masą stron po dwadzieścia obrazków każda. Na pierwszej stronie trzy czwarte zdjęć było z Paryża. Jeden obrazek dużego Łuku z Defense, a na reszcie "klasyczny" Łuk Triumfalny z placu de Gaulle'a (odtąd zwany Łukiem) . Przyjrzałem się nieco uważniej tym fotografiom. Większość z nich została zrobiona od strony Pól Elizejskich albo ich przedłużenia. Na wszystkich fotkach Łuk został sportretowany en face -- jak fizjonomia w paszporcie. Cóż za karygodne niedopatrzenie! W końcu na plac de Gaulle'a wpada dwanaście ulic, czmu więc większość zdjęć robi się tylko z dwóch z nich??? Postanowiłem nadrobić to niedopatrzenie. Oto Łuk z profilu (widok z alei Kléber):

Druga rzecz też o łuku, ale bez związku z resztą notki. Moja angielska kolezanka z biura skarżyła się na niedżentelmeńskie i wyjątkowo grubiańskie (uh uh uh) zachowanie służb ochrony na lotnisku Waszyngton Dulles. Poszło o jej bagaż podręczny a konkretnie o łuk i kołczan ze strzałami które tam wsadziła. Na nic zdały sie tłumaczenia, że ciężko użyc tej broni w celu porwania samolotu. Łuk poleciał w bagażu rejestrowanym.
Wednesday, May 14, 2008
Kilka zdjęć z wakacji
Fajnie było na wakacjach i tyle. Tylko coś ten wyluzowany wakacyjny nastrój nie chce mnie opuścić. Wrzucę kilka pstrykniętych tu i ówdzie fotek z wakacji (z komentarzami nieco od czapy) może mi przejdzie?
Monday, May 12, 2008
Koniec długiego weekendu
Tadam! Wrócilismy z długiego weekendu. Przez dziesięć dni wojażowaliśmy sobie po Portugalii.
Kraj spokojny i zrelaskowany, acz (jak celnie ujęła to moja żona) określenie "zrelaksowany kraj" oznaczna, że to mieszkańcy tego kraju są zrelaskowani i na luzie. Turystom może być nieco trudniej o relaks, gdy na przykład muszą obserwować półgodziną rejestrację w hotelu (wyluzowana recepcjonistka nie ma się po co spieszyć), albo czekać półtorej godziny na autobus (wyluzowany pan w informacji pomylił kartki w rozkładzie).
Ale nic. Luzik. W sumie było bardzo fajnie.
Kraj spokojny i zrelaskowany, acz (jak celnie ujęła to moja żona) określenie "zrelaksowany kraj" oznaczna, że to mieszkańcy tego kraju są zrelaskowani i na luzie. Turystom może być nieco trudniej o relaks, gdy na przykład muszą obserwować półgodziną rejestrację w hotelu (wyluzowana recepcjonistka nie ma się po co spieszyć), albo czekać półtorej godziny na autobus (wyluzowany pan w informacji pomylił kartki w rozkładzie).
Ale nic. Luzik. W sumie było bardzo fajnie.
Thursday, May 1, 2008
Długi weekend
Długi weekend to instytucja znana nie tylko w Polsce, we Francji również. A ten weekednd jest
wyjątkowo długi. Z małymi dziurami aż 10 (dziesięć!) dni. Dziury raz-dwa załatałem urlopem i oto jedziemy sobie na wakacje. Należą mi się chyba, zwłaszcza po moim ostatnim potężnym przyspieszeniu w publikowaniu notek na blogu (aż sam jestem zaskoczony).
No dobra. Jedziemy.
Ciao!
wyjątkowo długi. Z małymi dziurami aż 10 (dziesięć!) dni. Dziury raz-dwa załatałem urlopem i oto jedziemy sobie na wakacje. Należą mi się chyba, zwłaszcza po moim ostatnim potężnym przyspieszeniu w publikowaniu notek na blogu (aż sam jestem zaskoczony).
No dobra. Jedziemy.
Ciao!
Subscribe to:
Comments (Atom)