Sunday, April 22, 2007

Od kuchni (3)

Nachwaliłem się trochę francuskich restauracji, gwoli uczciwości warto jednak wspomnieć i o wpadkach.

Zdarza się bowiem, że klienci francuskich lokali, znudzeni zapewne ich masową innowacyjnością i kreatywnością, wracają do źródeł i rzucają się na jedzenie proste i niewyszukane. Takie proste i niewyszukane potrawy kryją się często za równie prostymi i niewyszukanymi nazwami jak "przysmak pani domu".

Jestem osobą ciekawską, lubiącą nowość, ryzyko (słowem - durnie wściubiam nocha gdzie się da). Lubię więc czasami zaszaleć i zamówić jakieś proste i niewyszukane jedzonko kryjące się za niewiele mówiącą nazwą.

Pierwszym takim "prostym i niewyszukanym" dankiem była wielka (gigaśna!) świńska nerka. Gdy przyniesiono mi mi toto na talerzu, przekonałem się że mogę swobodnie pobić rekord świata we wstrzymywaniu oddechu. Moja żona (zamówiła fantastyczne boudin noir z pieczonym jabłuszkiem) na początku śmiała się ze mnie i mojej miny (ech te kobiety!), zaraz jednak zaczęła narzekać, że ta nerka jej śmierdzi (a co ja miałem powiedzieć, hę???). Na szczęście kelner zauważył że coś nie halo i dyskretnie zamienił nerkę na coś zjadliwszego.

Dalej. W sezonie na młode wino Beaujolais poszliśmy napić się tego cienkiego, kiepskiego, cierpkiego i wielce sympatycznego winka i popróbować do tego różnych smakołyków z regionu Beaujolis. Smakołyków, taaaa... Talerz podrzędnych, paskudnie tłustych kawałków mięcha, do tego smołowato tłusty sos "własny"... Pomyślałem , że może najpierw trzeba wytrąbić (duszkiem!) butelkę Beaujolais, a potem w stanie znieczulonym przejść do konsumpcji? Na szczęście moja Ukochana zamieniła się ze mną na swoją deskę zimnych wędlin (niezłe!) i uratowała mnie z opresji. Dziękuję!!!

Kolejna wpadka miała miejsce w pewnej restauracji szczycącej się "klasycznie paryską atmosferą i wykwintnymi potrawami". Wykwintną potrawą okazała się breja wyglądająca na fasolkę po bretońsku z kawałkami tłustych wątróbek, słoniny, kilkoma żołądkami i masą różnych innych bebechów. Łorany! Zjadłem fasolkę, skosztowałem co nieco, popiłem winem (duuuuuużo wina).

Ostatnia porażka to wieczorne wyjście do miłej, baskijskiej restauracji jakiś tydzień temu. Przystawki niewielkie, acz obiecująco smaczne. Czas na danie główne. Moja Najdroższa dostała patelnię (tak, patelnię!) z kawałkiem kurczaka w fajnym, treściwym sosie grzybowym. Przede mną ustawiono mały kociołek. Otwieram (Sezamie otwórz się!) i oto widzę potężny kawał kości w sosie z groszku, fasolki i arcytłustych skwarek. Zabawa miała polegać na wydłubywaniu szpiku i pałaszowaniu go ze skwarowo-fasolowo-tłustym sosem. Zabawa fajowa jak cholera. Nie bawiłem się...

Moja Żona znowu przylatuje niebawem zza Wielkiej Wody. Może tym razem zamówię po prostu jakąś pizzę, albo pójdziemy na sushi (uwielbiam)? Co Ty na to Kochanie?

Post Scriptum: Tych wszystkich klęsk zaznałem w następujących lokalach: Chez l'Ami Jean (Paris VII), La Fontaine de Mars (Paris VII), Nicolas (Paris II) i Thoumieux (Paris VII).

No comments: