Tuesday, March 27, 2007

Paryskie słodycze - czyli zrozumieć kobiety

Zza Atlantyku przywędrował do mnie mejl od mojej żony. Moja Kochana poskarżyła się na jakość tamtejszych ciastek. Tak konkretniej to poszło o sernik, który "wyglądał sympatycznie, ale okazał się świństwem. Paskudztwo!". Mejl kończył się stwierdzeniem że "nie ma to jednak jak ciastka w Paryżu".

Moja Kochana przyjeżdża niebawem, pomyślałem
więc sobie, że oto już wiem jak ją należycie przywitać. Zadowolony z siebie zacząłem wyobrażać sobie wszystkie słodkości, którymi chciałem ją uraczyć.

Bo przecież uraczenie kogoś czymś słodkim nie jest specjalnie trudne w Paryżu. Trudne jest tylko zdecydowanie się na konkretną słodkość. Ciastkarni / piekarni / restauracji jest multum. Można rozpieszczać się przez cały dzień, poczynając od śniadania.

Na śniadanie – świeże, cieplutkie, pachnące rogaliki i bułeczki z czekoladą. Miękkie, puszyste – zniewalająco pachnące.

Śniadanie to i tak jedank tylko preludium. potem się zaczyna się pradziwie słodka zabawa.

Wykwintne tartelettes na kruchym cieście ze świeżymi owocami ułożonymi elegancko na poduszce ze słodkiego budyniu; bosko chrupiące rożki z lekkim musem czekoladowo - orzechowym; pyszne bezy o smaku malinowym / cytrynowym / czekoladowym / waniliowym / pistacjowym / wpisz-tu-cokolwiek - dyskretnie chrupkie z zewnątrz, mięciutkie w środku; ciasteczka z leciutkim musem cytrynowym albo z dekadencko trzaskającą czekoladą...

Restauracje kuszą z kolei ciastem czekoladowym, jeszcze ciepłym, ciągnącym się w srodku leniwie gęstym nadzieniem. Albo kawałkiem tarty z jabłkami i do tego dwiema wesołymi kulkami lodów waniliowych. Albo chrupkim, pysznym, śmietankowo - zniewalającym crème brûlée. Albo mięciutką, bezową île flottante pływającą kusząco w delikatno-jedwabistym sosie pachnącym egzotycznie wanilią. Albo pękatymi, drożdżowymi babeczkami hojnie nasączonymi rumem lub limoncello...

Tak to sobie pomyślałem i zaraz wysmarowałem do mojej Ukochanej mejla z wizją rozpieszczania.

Odpowiedź była wielce zaskakująca. „Pomyslalam sobie, ze nad baby, tarteletki i bezy przedkładam kanapkę z saucisson sec..."

No cóż, wyborne paryskie ciasteczka przegrały z suchą kiełbachą!!! Trzeba się będzie wybrać po kiełbaski - koryskańskie, baskijskie, owernieńskie i te z regionu Savoie. Do tego dobra bagietka (tradycyjna) i trochę oliwy aromatyzowanej ziołami. Też nieźle!

I tylko gdzieś tam w głowie brzęczy mi ta banalna i wyświechtana myśl: „Zrozum tu kobiety!".

2 comments:

Magda said...

Kobiert są zmienne ;) Stąd raz słodkośc raz kiełbaska.
Eh, zrobiłeś mi smaka na jakąś wyrafinowaną słodycz. Czasem zaszaleję, i zamiast np. normalnej, 'podrzędnej' czekolady kupię taka za prawie 10 zł.
Gdybym mieszkała w Paryżu, wydawałabym chyba masę pieniędzy na jedzenie.
I przy okazji - uwielbiam francuskie, słodkie śniadania, mniam!

Anonymous said...

:)