Friday, April 6, 2007

Od kuchni (2)

Teraz będzie coś o kuchni eksperymentującej, czyli o kolejnej odsłonie nouvelle cuisine.

Jedna z wersji francuskiego podejścia do jedzenia to bezwzględne poszukiwanie na talerzu nowości i zaskoczenia. Nowość to odważne łącznie smaków, składników, sposobów przygotowania. Zaskoczenie osiągnąć można formą, kolorami, nieszablonową paletą doznań. Kucharze w takich eksperymentatorskich restauracjach są jak odważni poszukiwacze nowych smaków, albo szurnięci wynalazcy niezwykłych potraw.

Oto kilka przykładowych wynalazków z francuskich lokali:
  • Niepospolity fishburger: Grubo posiekane mięso z dobrej rybki, mocno zrumienione na zewnątrz, w środku surowe niczym przednie sashimi; wciśnięte między dwa rosyjskie bliny; przypieczętowane kleksami sosów: waniliowego i marchewkowego.
  • Dziwaczny ogon (płetwa?) jakiejś bezimiennej ryby. Rozłożone toto na talerzu jak wielki wachlarz, polane ciepłym, kwaśnym sosem o ostrym zapachu.
  • Głęboki talerz pełen małych pierożków z gorzkiego ciasta kakaowego z nadzieniem z gęsich wątróbek. Do tego osobno podana zupa z jajek ubijanych na parze, przyprawionych egzotycznymi, ostrymi korzeniami. Aha, zupę podano w zapieczętowanej, "antycznej" butelce.
  • Naleśnik orientalny (à la wieeeelka sajgonka), nadziewany kawałkami perliczek i świeżą miętą, polany miodowo gęstym sosem anyżkowym.
Rozochocony takim kursowaniem po różnych lokalach postanowiłem po jakimś czasie poeksperymentować trochę samemu w kuchni. Nie wydawało mi się to za trudne. Ot, wziąć ze trzy produkty zupełnie od czapy i przyrządzić je na sposób nie pasujący do żadnego z nich. Proste! Z zapałem zabrałem się za gotowanie.

Najpierw zmajstrowałem wielgachną "sajgonkę" z kiełbaskami merguez w sosie przygotowanym z ułańską fantazją (dałem między innymi pomidorów, kiwi, cynamonu i parmezanu). Wyszło mdławo-nijakie i tłuste jak diabli.

Potem były kluski z krewetkami w sosie pomarańczowym. Wynik końcowy - zupa (całkiem zobra, ale jednak zupa).

Nie poddawałem się. Spróbowałem jeszcze z bretońskim naleśnikiem gryczanym w sosie, który dumnie nazwałem "Imperium Brytyjskie" (dodałem między innymi indyjskiego curry i sosu worcestershire). Co do efektu końcowego - dżentelmeńsko nie skomentuję tego obrzydlistwa.

Na ostatni akord zaprosiłem kolegę. Od mamy z Polski przywiozłem akurat pierogi z mięsem, od siebie postanowiłem dodać jakiś zakręcony sos (energii starczyło mi tylko na sos). Sos był w stylu Vancouver: syrop klonowy, słony sos sojowy i dwa ząbki bardzo drobno posiekanego czosnku. Do smażonych pierogów pasował nadzwyczaj udanie, jak Flip do Flapa! Bomba!!! Mój dzielny kolega rozpływał się w orgiastycznych zachwytach!

Czyli na początek trzy porażki na jeden (skromny) sukces. Nienajgorzej, he he he!

Post Scriptum. Powyższe próbki wrażeń zostały pobrane podczas wizyt w następujących restauracjach: L'Affriolé (Paris VII), L'Ancrage (St. Malo), Le Clos des Gourmets (Paris VII) i Marmite Bazar (Paris IX).

1 comment:

Magda said...

Iiiik... nie lubię udziwnień jeśli chodzi o jedzenie.. a przykłady ktore podałeś.. hummmm.... nie będę się wypowiadać. Ale pierogów z sosem w stylu Vancouver bym spróbowała - brzmią najmniej dziwnie z tego wszystkiego ;)