Punkt pierwszy. Z okazji wiosny kupić nowy, wiosenny komplet pościeli. Trywialne.
Punkt drugi. Kupić gorzką czekoladę z czerwonym pieprzem na przyjazd żony (najlepiej firmy Dolfin - moja Kochana bardzo ją lubi). Da się załatwić.
Punkt trzeci. Mieć miły spacer i porobić trochę zdjęć. Nic prostszego! Fajny sklep z pościelą jest w samym centrum, na rogu rue des Petits Peres i rue de la Feuillade. Jeśli dojadę metrem do stacji Palais Royal, to będę miał miły spacer do sklepu. A zaraz obok sklepu z pościelą są delikatesy - pewnie będą mieli tam tę "pieprzną" czekoladę.
Tak więc sobota zapowiadała się bardzo miło. Za miło. Miłe złego początki...
Wychodzę z domu. W kieszeni mam mały aparacik fotograficzny - tym razem zrobię maaaaasę zdjęć i wybiorę z pięć, sześć najlepszych. Pogoda wprawdzie niespecjalna. Słońca nie ma, ni to ciepło ni to zimno. Ale nic, grunt że nie pada. Wsiadam w metro i jadę do stacji Palais Royal.
Jestem na miejscu. Zgodnie z planem zaczynam robić jedno zdjęcie za drugim.
Wyjście ze stacji metra jest akurat na avenue de l'Opera. W oddali czai się pyszny budynek opery. Cyk - pierwsze zdjęcie.
Zaczęło się od cichego bzzzzzz ... To wyczerpała się bateria w aparacie. No nic. Idę szybko do sklepu. Sklep tuż obok.
Niespodzianka! Sklep wita mnie kartką na drzwiach "zaraz wracam". No nic. Zajrzę do delikatesów.
W delikatesach nie ma czekolady z pieprzem czerwonym. No nic. Wracam pod sklep z pościelą.
Sklep ciągle zamknięty. Pod sklepem czeka jakaś pani. Narzeka, że sprzedawczyni często wybywa z tego sklepu na ploty. Może jej nie być z godzinę jak nie więcej. No nic. Poszukam pościeli w domu towarowym. Schodzę do metra.
Wysiadam z metra w pobliżu domu towarowego. Zaczął lać deszcz. Połowa ludzi z ulicy zwiewa przed ulewą do domu towarowego. W środku tłum jak jasna cholera!!! Normalnie wygląda to jak sklep mięsny w stanie wojennym! Z uporem maniaka i zwinnością torreadora przeciskam się od działu do działu. Pieprz(o)nej czekolady nie ma, pościel jest. No nic. Dobre i to.
Do domu wróciłem taksówką. Autobus zwiał mi sprzed nosa, a najbliższa stacja metra na mojej linii (ósmej) jest akurat w remoncie. Uaaaa!!!
Pech jak jasny gwint! Do końca dnia nie ruszyłem się z domu.
5 comments:
Niestety - pech to pech, nic się nie poradzi :)
Serce mi mocniej zabiło na widok zdjęcia wyjścia z metra - też cyknęłam tam zdjęcie w lipcu zeszłego roku. Przepiękne :)
Piekne fotki..
Pierre, sluchaj no, chetnie komentwalabym czesciej, ale cos sie wali (pardon) z ta stronka i komentarzami.. Czmeu nie zalozysz bloga na jakims innym portalu, skyblogu, czy polskim onecie, wp... Swietnie piszesz, i tyle fantastycznych fotek, a zupelnie nie jest to mis en valeur... Przepraszam za gorzkniawosc, ale szkoda mi. Sciskam i do uslyszenia.
biz :*
Dziękuję za komentarze.
Co do serwisu blogowego... Hem.... Miałem już konto na gmailu więc bloga założyłem na pokrewnej stronce, coby sobie życia nie komplikować. A jak już jest, jak jest, to może lepiej nie ruszać, co?
Pardon jesli komuś za dobrze nie działa. Mea culpa.
nie no szkoda tylko i wylacznie z tego wzgledu, ze lubie tu wchodzic i lubie czasem cos ci powiedziec, to chyba mile dla posiadacza bloga...? A te komenty ciagle sie zacinaja :/ no ale jak juz pan sobie zyczy...
:*
Post a Comment